Pływanie na łóżku

Od dłuższego już czasu nosiłem się z tym zamiarem, ale ciągle brak czasu i nawał roboty wchodziły mi w drogę. Postanowiłem mianowicie trochę się zdyscyplinować i dodawać do tego blogu co najmniej jeden wpis tygodniowo.

Skąd to postanowienie…? Otóż przeglądając niektóre wpisy sprzed czterech czy pięciu lat, bardzo miło było mi wrócić pamięcią do tamtych zdarzeń. Nieważne, że błahe i niewiele znaczące dzisiaj, z czasem jednak nabierają wartości. Poza tym, z pisaniem jest jak z mięśniami, które nieużywane zanikają. Dla mnie jest to dodatkowo bolesne, gdyż po sześciu latach pobytu w Stanach Zjednoczonych dostrzegam, że coraz trudniej jest mi sklecić kilka poprawnych gramatycznie zdań, czy znaleźć odpowiednie dla danej sytuacji słowo. Dzięki chociaż za słowniki ortograficzne, które pomagają mi ustrzec się przed hańbiącymi wpadkami. Faktem jednak jest, że mimo powierzchownej znajomości kilku języków, ani jednym nie posługuję się dzisiaj poprawnie.

Co gorsza, dostrzegam, że Nadia zaczyna preferować język angielski. Nie jest to jeszcze bardzo wyraźna tendencja, gdyż w codziennych kontaktach z nami w domu używa tylko języka polskiego. Gdy jednak bawi się sama, czy też podśpiewuje, używa najczęściej angielskiego. Zaskakuje mnie też codziennie nowymi zwrotami, o których znajomości wogóle bym jej nie podejrzewał. Już teraz jest dla Babci tłumaczem, niedługo będzie dawać nam korepetycje.

Z drugiej jednak strony Nadii polskie słownictwo jest jeszcze nieco bogatsze. Najłatwiej to zaobserwować w sytuacjach, gdy musi poprosić lub zapytać o coś osobę nie władającą tym językiem. Mimo, że nie jest nieśmiałym dzieckiem, to jednak prosi nas w takich sytuacjach o pomoc. Podczas minionego, przedłużonego nieco weekendu mieliśmy okazję poeksperymentować z Sebastianem. Jego polski jest coraz lepszy za każdym razym gdy się spotykamy, nie jest jednak jeszcze tak płynny, by oszukać Nadię. Rozmawiając z nim słuchała uważnie, co próbuje jej powiedzieć. Gdy zaproponował pływanie na łóżku, roześmiała się tylko mówiąc „silly” i wytłumaczyła wujkowi, że pływać można na łódce, a na łóżku się śpi. Jak się później okazało, oboje mieli po części rację, gdyż łódka za dnia służyła do pływanie po zatoce Gregoriańskiej, nocą natomiast była nam kołyską.

08-07-29_06

W sobote pogoda nam służyła i większość dnia spędziliśmy na wodzie. Sebastian był kapitanem, a Nadia sternikiem – choć w jej ustach brzmiało to bardziej jak “sernikiem”. Ja tylko się po łódce bujałem mając na nich oboje oko. Trochę się bałem, że kołysanie może być dla trzylatki problemem, ale okazało się, że świetnie się bawiła i z radością oczekiwała na fale krzycząc tylko “yihaaa..!” za każdym razem gdy przepływająca motorówka wprawiała naszą łajbę w ruch wahadłowy.

Alex, choć nie pływał z nami po zatoce, bardzo polubił łódkę, gdy danym mu było ją pozwiedzać, gdy stała na przystani. Również nie miał żadnych z bujaniem problemów. Jedynie Agnieszka nie najlepiej reagowała na falowanie, ale na szczęście odruchy jej przepony nikomu nie popsuły popołudniowego grilla na pokładzie żaglówki. Wspomnieć muszę, że dla mej małżonki obcowanie z wodą za pomocą wszelkiego rodzaju pływających środków transportu zazwyczaj wzbudza podobne emocje. Nawet podczas podróży promem, który się falom nie kłaniał, Agnieszka większą część drogi z Bar Harbor w Maine do Dartsmouth w Nowej Szkocji spędziła pod pokładem.

Niedziela natomiast była raczej deszczowa i w związku z tym z pływania zrezygnowaliśmy na rzecz zwiedzania Discovery Harbour – starych fortyfikacji z początku XIX wieku dających świadectwo obecności Brytyjskiej Marynarki i Wojska w centralnej części prowincji Ontario. Nadii nie podobało się już tak bardzo, a Olo po prostu to przespał.

Plany na weekend

Chciałoby się ten post znowu zatytułować „Nadrabiam Zaległości”, ale przecież nie można tak się powtarzać. Zwłaszcza jeśli się pisuje jedynie raz na kilka miesięcy… Zdecydowałem się więc na inny tytuł, może bardziej do treści adekwatny.

Zamiast streszczać ostatnich 9 miesięcy, przejdę raczej od razu do wydarzeń bieżących. Dziś zamierzam sfinalizować ofertę, nad którą pracowałem ostatnich kilka miesięcy i zawiozę ją jutro do Toronto. Korzystając z tej okazji umówiliśmy się już z Olą i Sebastianem i wybierzemy się razem nad Zatokę Gregoriańską. Planujemy Babcię Alę zostawić w Toronto z mamą Oli. Na chwilę chociaż odetchnie od dzieciaków i korzystając z okazji pewnie z ochotą rozerwie się podczas weekendu w wielkim mieście. My za to pojedziemy dalej na północ, aż do Penetanguishene, gdzie w zeszłym roku poznawałem uroki żeglowania podczas bezwietrznej pogody. Mam nadzieję, że tym razem pogoda dopisze, o czym z pewnością napiszę w następnej relacji. Miejmy nadzieję, że nie będzie trzeba na nią czekać tak długo jak na ten post…

Nadrabiam zaległości

Sporo wody upłynęło od mego ostatniego niepisania. Chyba już pora „nastukać” słów kilka. Jako, że żonkę chwilowo z domu wywiało a Nadia zajęta jest oglądaniem (po raz setny chyba!) „Dziewczynki z zapałkami”, skorzystam z chwili spokoju i napiszę co nieco.

Na wstępie wyjaśnienie. Nie miałem już od dłuższego czasu okazji nic dodać do tego nadzwyczaj nudnego blog’u za sprawą nowych obowiązków służbowych. Nawiązując do tego co już chyba napisałem wcześniej, robota w końcu mnie dopadła. Dostałem nowy projekt i jestem w trakcie jego organizacji. Co za tym idzie spędzam dużo więcej czasu w pracy, dużo mniej w domu i prawie wcale w Internecie, dopisując kolejny odcinek tej noweli.

Maj minął szybko i bezpowrotnie. Czerwiec skończy się za kilka godzin. Przez ostatnich kilka tygodni męczyły nas bardzo upały. Temperatura codziennie powyżej trzydziestu stopni Celsjusza i brak klimatyzacji w domu sprawiały, że codzienne wyprawy do pracy stawały się dużo przyjemniejsze. Teraz jednak, gdy zainstalowaliśmy w końcu to dobrodziejstwo nauki również i w naszym domostwie, temperatury nagle spadły do bardzo przyjemnych dwudziestu paru stopni. No cóż, znając życie i naszego pecha upały już w tym roku nie wrócą, ale za to będziemy gotowi na następny rok.

Wilki Morskie

Pisząc o gorących temperaturach nie mogę nie wspomnieć naszych czerwcowych wycieczek. W pierwszy weekend czerwca wybraliśmy się do Toronto. Agnieszka i Nadia zostały tam z Olą, ja natomiast pojechałem w piątek wieczorem z Sebastianem do Penetanguishene, małej miejscowości na południowo-wschodnim wybrzeżu zatoki gregoriańskiej (Georgian Bay). Noc spędziliśmy w przystani na jego łódce. Rano natomiast zaczęliśmy „żeglować”. Przyznać muszę, że było to dla mnie pierwszy, w miarę poważny kontakt z żaglami i bardzo mi się podobało. Szkoda tylko, że w ten akurat weekend wiatr wziął sobie wolne i ustąpił pola słońcu. Efekt tego był taki, że dryfowaliśmy przez dwa dni po całej zatoce, nigdy nie przekraczając czterech węzłów. Słoneczko przygrzewało i mimo prób ocalenia skóry, udało mi się przypalić ramiona i… uszy. Ogólnie jednak bardzo byłem zadowolony z weekendowego wypadu.

Wizyta w Taipei

Kilka dni później musiałem wyjechać na tygodniową delegację do Tajwanu. Była to dla mnie pierwsza wizyta w Azji. Cały tydzień spędziłem w Tai-pei, większość czasu w biurze, więc o walorach turystycznych Republiki Chin wypowiadać się nie mogę zbyt obszernie. Miałem wystarczająco dużo czasu by odwiedzić jedynie mauzoleum Chiang Kai-Shek’a, budynek Tai-pei 101 (w tej chwili jeszcze najwyższy na Świecie), Teatr i Filharmonię Narodowe i kilka innych dzielnic miasta. Wrażenia? Było bardzo gorąco, przez kilka dni deszcz padał bez przerwy, potem gdy się nieco przejaśniło wilgotność powietrza pozostała jednak powyżej 94%. Miasto bardzo nowoczesne, w miarę czyste i zadbane, bezpieczne dla turystów i wiecznie żywe. Chmary skuterów na każdym skrzyżowaniu ruszają wraz ze zmianą świateł. Za nimi tysiące żółtych taksówek. W przeciwieństwie do Nowego Jorku jednak bardzo łatwo jest je zatrzymać, a przejazd jest bardzo tani.

Długi weekend

Wiosna zawitała do nas już chyba na dobre. Od kilku dni mamy temperatury w okolicach 20 stopni Celsjusza, piękną słoneczną pogodę i jedynie nocami robi się trochę chłodniej. Lada chwila będzie lato i zaczniemy narzekać na upały.

W zeszłą niedzielę pomogłam Tacie skosić trawnik. Po raz pierwszy (i z pewnością nie ostatni) w tym roku. Kiedyś chyba nie było to wcale przyjemnym zajęciem, bo widywałam Tatę biegającego po kilka godzin po trawie uganiając się za malutką kosiarką. Teraz robimy to razem i zajmuje nam to jedynie pół godzinki. A ile radości!

Ostatnio Tata narzeka – wychodząc co dzień rano do pracy – na tutejszych pracodawców. Mówi, że nie dosyć, że musi pracować przez cały tydzień, to jeszcze zaczyna mu się dosyć skomplikowany projekt. Miniony tydzień, który w paru miejscach na Świecie upstrzony był wszelakimi świętami narodowymi, tutaj niczym się nie różnił od pozostałych.