Obiecywałem pisać choć raz na tydzień i po raz kolejny dałem plamę. Ale nic to! Nadrobimy…
Nawiązując do tematu ostatniego wpisu dodam, że urlop mój dawno już poszedł w zapomnienie, a tydzień spędzony w domu z dziećmi do bardzo wypoczynkowych zaliczać raczej nie należy. Jak pisałem robiliśmy razem dużo rzeczy. Pogoda bardzo dopisywała przez cały tydzień – było słonecznie i ciepło, tylko niekiedy upały sięgały trzydziestu paru stopni Celsjusza. Oprócz tego co już opisałem poprzednio, byliśmy również na całodziennej wycieczce w Stony Brook Park, gdzie zrobiliśmy sobie długi spacer w wąwozie, wzdłuż urokliwego górskiego strumienia i wodospadów. Tak, kąpaliśmy się w nich… Urządziliśmy sobie tam też mały piknik. Następnego dnia wybraliśmy się w Fairport na rowerową wycieczkę wzdłuż kanału Erie. Jak się zapewne domyślacie, jazda na rowerze z małą dziewczynką w upalne, letnie popołudnie skończyć się może tylko jednym… Mama zafundowała nam duże lody!
Resztę urlopu spędziłem już w domu od czasu do czasu spoglądając na stronkę Ghislain’a, ale nie specjalnie przekładając się do jej aktywnego kreowania, kosiłem trawę, zrobiłem kilka drobnych rzeczy w piwnicy, ale za nic poważnego raczej się nie brałem. Powrót do pracy miał być poprzedzony urodzinową imprezą u Sławka, co jednak zaowocowało tylko przedłużeniem go o jeden dodatkowy dzień. Kiedy już jednak zawitałem w progach firmy okazało się, że wiele się podczas mej nieobecności nie zmieniło. Co więcej, niewiele się też w ogóle działo, musiałem więc ostro wziąć się do roboty. Musiałem też zmotywować – rozleniwionych nieco mą nieobecnością podwładnych – do nieco bardziej wytężonych wysiłków. Stąd też to opóźnienie i dwutygodniowa przerwa w sprawozdaniach. Ale już to nadrabiam…