Wczoraj dokończyłem kolejny etap uzdatniania piwnicy i przeniosłem już do niej swoje biuro. Z dwunastu gniazdek sieciowych, które zainstalowałem dziesięć działa bez zarzutu. Uważam to za spory sukces, biorąc pod uwagę fakt, że robiłem to bez jakiegokolwiek wcześniejszego przeszkolenia, no i oczywiście po raz pierwszy w życiu. Gdy znajdę trochę czasu, to sprawdzę dlaczego te dwa nie działają. Może sprawdzę… Eee tam… Dziesięć to i tak wielki sukces! Cały sprzęt sieciowy (czyli modem, router, switch, VOIP i NAS) przeniosłem na górną półkę w szafie. Myślałem też o wstawieniu tam drukarki, ale uniemożliwiłoby to używanie wbudowanego w nią skanera, więc na razie się z tym powstrzymałem. Zainstalowałem już jeden z komputerów i zainaugurowałem biuro zimnym Molsonem. Tylko nierówna podłoga sprawia, że trochę od biurka odjeżdżam…
W piwnicy nie działa jeszcze łazienka, nie dokończony jest jeszcze bar, no i ogólnie jest raczej pustawo bez mebli. Ale na wszystko przyjdzie czas. Na razie dzięki pięknej pogodzie cieszymy się nowym patio i sadzawką, do której wpuściliśmy trzy złote rybki. Prezentowały i czuły się świetnie, ale nie widzieliśmy ich już od blisko dwóch tygodni. To sugeruje, że być może zainteresowała się nimi również lokalna fauna, która odwiedza nas dosyć często. Ptaki urządzają sobie w sadzawce kąpiele, niedawno widziałem jak kręciły się przy niej pręgowiec (ang: chipmunk) i kot sąsiadów. Czasami nad ranem widujemy jelenie i sarny w naszym ogrodzie, kiedyś przyszedł lis, codziennie mnóstwo jest mniej i bardziej egzotycznych ptaków. Nigdy nie sądziłem, że będę mieszkał na wsi, oraz że to naprawdę polubię. Ale przyznać muszę, że życie naprawdę potrafi zaskakiwać.
Na nadchodzący weekend nie mamy żadnych planów, poza tylko dorocznym pieczeniem barana w sąsiedztwie. To już tradycja, że każdego roku w lipcu, całe nasze osiedle zbiera się, by spędzić wspólnie popołudnie plotkując, jedząc i popijając w luźnej atmosferze. Dzieciaki z okolicy okupują trampoliny, nadmuchiwane pałace, zjeżdżalnie i huśtawki, grają w piłkę i bawią się razem. W tym roku będzie z pewnością podobnie…
W zeszłym tygodniu dostarczyłem ofertę dla klienta w Toronto i w pracy nagle zrobiło się dużo spokojniej. Podejrzewam, że to tylko cisza przed burzą, tym niemniej rozkoszuję się nią jak mogę. Myślałem nawet o kilku dniach wolnego i być może jakieś małej wycieczce, ale jakoś ciągle nie mogę się zdecydować. Korci mnie, by jak za dawnych czasów wybrać się gdzieś na biwak, może na kemping albo pod namiot. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że Olo, a nawet Nadia są na to jeszcze za mali. Nie pozostaje nam więc nic innego na razie jak tylko rozkoszować się latem we własnym ogródku…