Nadchodzi Pierwszy Maja

Fajerwerki na Święto Pracy
Fajerwerki na Święto Pracy

Lato, niby trwa jeszcze, ale widać już żółtawe liście, przy większych porywach wiatru opadające na ziemię. Poranki są już nieco chłodniejsze – najbardziej to odczuwam podczas codziennych dojazdów do pracy – jadąc na motorze muszę już zakładać kurtkę i rękawiczki. Upały mamy już chyba szczęśliwie za sobą i niedługo rozkoszować się będziemy złotą nowojorską jesienią. W poniedziałek przypada nam tutejszy Pierwszy Maja, albo raczej Święto Pracy (Labor Day). Jego obchody są bardzo huczne i dostojne – tabuny tubylców gromadnie atakują wszystkie supermarkety, które tego weekendu zwolnione są z podatków od sprzedaży oraz organizują szalone promocje. Zresztą wszystkie lokalne święta obchodzone są podobnie – fajerwerki, pikniki z hot-dog’ami i zakupy – to Amerykański model świętowania. Dla niektórych to ostatnia szansa na zakupy przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, dla innych kolejny pretekst do kupowania dzięki szeroko reklamowanym „oszczędnościom”.

W pracy wciąż jeszcze trwa sezon ogórkowy i dzięki temu mogę zrobić to na co nie miałem czasu przez ostatni rok. Znalazłem w lokalnej sieci serwer Apache z MySQL i PHP – dla wtajemniczonych LAMP, dla laików – nieograniczone możliwości! Zrobiłem już kilka baz danych swojego projektu – cała korespondencja, dokumenty, kalendarze, notatki ze spotkań itp – zrobiłem zgrabny interface użytkownika i dzięki temu, łącząc przyjemne z pożytecznym, usprawniłem sobie znacząco pracę. Efekty widać już teraz. Bazy są dostępne dla wszystkich członków mojego zespołu równocześnie, nikt nie musi czekać, aż kto inny zwolni plik, aktualizacje widoczne są na bieżąco, a co najważniejsze moje zespoły w Rochesterze i w Taipei korzystają z tych samych danych, a co za tym idzie nie ma już żadnych rozbieżności. W tej chwili jest już dobrych kilka tysięcy rekordów, a w ciągu kolejnych siedmiu lat, na które jest zaplanowany mój projekt jeszcze sporo ich przybędzie. Poza tym część prac inżynieryjnych zakontraktowałem niedawno do Wielkiej Brytanii i do Indii, więc ta dostępność danych będzie w przyszłości jeszcze bardziej istotna. Tak więc w pracy się nie nudzę…

W zeszłą sobotę nasza piwnica obchodziła inaugurację nowej łazienki. Po dobrych kilku godzinach ciężkiej pracy mej i Pana Kazika, Nadia jako pierwsza usiadła na nowej toalecie i po załatwieniu kilku nie cierpiących zwłoki spraw wstała, rozejrzała się i spuszczając wodę rzekła: „Bardzo ładnie”. Cieszę się, że odbiór nowego pomieszczenia przeszedł bez większych problemów. Babcia szybko łazienkę umyła i jest już naprawdę bardzo ładna. Muszę tylko jeszcze sprawdzić jak uruchomić jacuzzi i zainstalować kilka uchwytów, by papier i ręczniki znalazły swoje miejsce.

Żeby uzupełnić obraz, dodam tylko, że piwnica jest już teraz moim biurem, jest pokojem zabaw Nadii, jest pokojem telewizyjnym, pokojem ćwiczeń (no cóż, nikt tu jeszcze nigdy nie ćwiczył, ale bieżnia jest), a nawet sypialnią dla niespodziewanych gości. W przyszłości będzie też barem, ale muszę jeszcze wymyślić jak zrobić trzymetrowej długości blat. W małym piwnicznym barku zainstalowałem okrągły zlew ze stali nierdzewnej. W przyszłym tygodniu zainstaluję pod nim jeszcze chłodziarkę i odtąd nie będę już musiał opuszczać podziemii…!

Letnie nudy

Wczoraj dokończyłem kolejny etap uzdatniania piwnicy i przeniosłem już do niej swoje biuro. Z dwunastu gniazdek sieciowych, które zainstalowałem dziesięć działa bez zarzutu. Uważam to za spory sukces, biorąc pod uwagę fakt, że robiłem to bez jakiegokolwiek wcześniejszego przeszkolenia, no i oczywiście po raz pierwszy w życiu. Gdy znajdę trochę czasu, to sprawdzę dlaczego te dwa nie działają. Może sprawdzę… Eee tam… Dziesięć to i tak wielki sukces! Cały sprzęt sieciowy (czyli modem, router, switch, VOIP i NAS) przeniosłem na górną półkę w szafie. Myślałem też o wstawieniu tam drukarki, ale uniemożliwiłoby to używanie wbudowanego w nią skanera, więc na razie się z tym powstrzymałem. Zainstalowałem już jeden z komputerów i zainaugurowałem biuro zimnym Molsonem. Tylko nierówna podłoga sprawia, że trochę od biurka odjeżdżam…

W piwnicy nie działa jeszcze łazienka, nie dokończony jest jeszcze bar, no i ogólnie jest raczej pustawo bez mebli. Ale na wszystko przyjdzie czas. Na razie dzięki pięknej pogodzie cieszymy się nowym patio i sadzawką, do której wpuściliśmy trzy złote rybki. Prezentowały i czuły się świetnie, ale nie widzieliśmy ich już od blisko dwóch tygodni. To sugeruje, że być może zainteresowała się nimi również lokalna fauna, która odwiedza nas dosyć często. Ptaki urządzają sobie w sadzawce kąpiele, niedawno widziałem jak kręciły się przy niej pręgowiec (ang: chipmunk) i kot sąsiadów. Czasami nad ranem widujemy jelenie i sarny w naszym ogrodzie, kiedyś przyszedł lis, codziennie mnóstwo jest mniej i bardziej egzotycznych ptaków. Nigdy nie sądziłem, że będę mieszkał na wsi, oraz że to naprawdę polubię. Ale przyznać muszę, że życie naprawdę potrafi zaskakiwać.

Na nadchodzący weekend nie mamy żadnych planów, poza tylko dorocznym pieczeniem barana w sąsiedztwie. To już tradycja, że każdego roku w lipcu, całe nasze osiedle zbiera się, by spędzić wspólnie popołudnie plotkując, jedząc i popijając w luźnej atmosferze. Dzieciaki z okolicy okupują trampoliny, nadmuchiwane pałace, zjeżdżalnie i huśtawki, grają w piłkę i bawią się razem. W tym roku będzie z pewnością podobnie…

W zeszłym tygodniu dostarczyłem ofertę dla klienta w Toronto i w pracy nagle zrobiło się dużo spokojniej. Podejrzewam, że to tylko cisza przed burzą, tym niemniej rozkoszuję się nią jak mogę. Myślałem nawet o kilku dniach wolnego i być może jakieś małej wycieczce, ale jakoś ciągle nie mogę się zdecydować. Korci mnie, by jak za dawnych czasów wybrać się gdzieś na biwak, może na kemping albo pod namiot. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że Olo, a nawet Nadia są na to jeszcze za mali. Nie pozostaje nam więc nic innego na razie jak tylko rozkoszować się latem we własnym ogródku…