W listopadzie wybraliśmy się na zasłużone wakacje. W tym roku celem naszych wojaży stała się Jamajka – wyspa gorąca, rumem i reggae słynąca. Przez dwa tygodnie byczyliśmy się na białych piaskach pod palmami, przed upałem chroniąc się w turkusowym Oceanie.
W ośrodku, w którym mieszkaliśmy mieliśmy do dyspozycji wszystko czego tylko przepracowanym bladym twarzom do szczęścia potrzeba. Znakomite jedzenie – specjały zarówno lokalne, jak i międzynarodowe pewniaki. Było więc ackee – owoc, który podawany jest najczęściej ze smażoną rybą, który wyglądem i smakiem przypomina… jajecznicę! Była też wieprzowina i kurczaki w marynacie zwanej jerk. Jest to bardzo pikantna mieszanina przypraw, która jednak w odróżnieniu od kuchni meksykańskiej jest nie tylko bardzo ostra, ale również podkreśla i wydobywa smak przyprawianego mięsa. Były też oczywiście homary, które jednak znacznie się od swych kuzynów z północnego Atlantyku różniły. Było też w końcu wiele sztandarowych potraw kuchni międzynarodowej, tak by wszem nacjom wyspę odwiedzającym dogodzić.
Towarzystwo na Jamajce wielce jest różnorodne. Przybywają tu turyści ze Stanów Zjednoczonych, z Kanady, z Wielkiej Brytanii, z całej Europy, z Ameryki Południowej, a nawet z Chin i z Japonii. Osobiście, podczas naszego pobytu natknęliśmy się też na pierwiastki słowiańskie (z Polski, Rosji i z Czech). Ludność miejscowa to w zdecydowanej większości potomkowie niewolników, przywiezionych tu z Afryki w XVII i XVIII wieku. Jamajka była bowiem kolonią Korony Brytyjskiej aż do 1962 roku. Wieki kolonizacji odcisnęły piętno na języku, kulturze i zwyczajach panujących na wyspie. Wprawdzie oficjalnym językiem jest angielski, to jednak jest on nasiąknięty afrykańskimi naleciałościami, a przez to bardzo trudny do zrozumienia. Ludzie, mimo skrajnego ubóstwa są w zdecydowanej większości bardzo mili. W tym blisko 3 milionowym kraju bezrobocie jest bardzo wysokie, a co za tym idzie w niektórych częściach wyspy występują poważne kłopoty z przestępczością. W związku z tym darowaliśmy sobie na przykład wycieczkę do Kingston, stolicy Jamajki. W zamian za to pojechaliśmy do Negril, najdalej na zachód wysuniętej miejscowości słynącej z przepięknej siedmiomilowej plaży i stromych, blisko czterdziestu-metrowych klifów.
Podróż z Montego Bay, gdzie znajdował się nasz ośrodek do Negril była przygodą samą w sobie. Jedną z pozostałości dawnego Imperium Brytyjskiego na wyspie jest ruch lewostronny. To, w połączeniu z fantazją lokalnych kierowców sprawiło, że na brak atrakcji naprawdę nie mogliśmy narzekać. Na miejscu odwiedziliśmy latarnię morską, zjedliśmy (bardzo drogi) lunch na plaży, jak typowi turyści kupiliśmy kilka pamiątek, w końcu daliśmy się też pogryź… piaskowym pchełkom.
Odwiedziliśmy też Rose Hall, dom na dawnej plantacji trzciny cukrowej. Legenda o mieszkającej tu niegdyś Annie Palmer, Białej Wiedźmie mówi, iż ta urodzona w Paryżu, wychowana na Haiti dziewczyna posiadła tajemnice voodoo i dzięki nim uśmierciła nie tylko wszystkich swoich mężów, ale również i zniewolonych kochanków.
Powrót do domu i do pracy był naprawdę trudny. W tej chwili za oknem biała zawierucha i temperatury grubo poniżej zera. Tylko wspomnienie tych wspaniałych wakacji pomaga przetrwać do wiosny…