Fizjologia a konstrukcja Ford’a

Wiem, że dawno już nic nie pisałem i pewnie pora była już najwyższa na to, by porządnie mnie za lenistwo połajać. Ale na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że to wcale nie lenistwo, a zwykły brak czasu i polotu…

Kończę właśnie pierwszą „nie swoją” witrynę w sieci. Będzie to strona poświęcona Rochesterowi, a materiały tam zawarte będą przedstawiały miasto z perspektywy rynku nieruchomości i zachęcały do przeprowadzenia się tu. Klientem jest koleżanka Agnieszki, agentka z Lakeville. Właściwie to obie są „klientkami”.

Na domiar złego dopadło nas wszystkich przeziębienie. Zaczęło się od Nadi, gdy tydzień temu zaczęła pokasływać. Następnego ranka wybrałem się z nią do lekarza. Ta mała wyprawa stała się atrakcją samą w sobie, ale o tym później. W przychodni spędziliśmy prawie pół dnia, bo okazało się, że większość tubylców dopadły te nagłe przeziębienia, a że był to weekend, to niestety tylko jedna lekarka była na dyżurze. Następnego dnia już i Agnieszka narzekała na samopoczucie, a w poniedziałek dopadło i mnie. Najgorsze mamy już chyba wszyscy za sobą, ale wciąż jeszcze cieknie nam z nosów.

Powyżej wspomniałem, że mieliśmy w drodze do przychodni kilka przygód. Ściślej rzecz biorąc nasza podróż została opóźniona, nim jeszcze ruszyliśmy z domu. A wszystko to za sprawą Nadii fizjologii i konstrukcji Ford’a. Agnieszka tego dnia pracowała, więc zostaliśmy w domu sami. Przygotowania do drogi trochę nam zabrały, ale gdy w końcu byliśmy gotowi zapakowaliśmy się sprawnie do „Fikusa”. Mieliśmy już właśnie ruszać, gdy Nadii przypomniało się, że musi zrobić siusiu. Jako, że jesteśmy w trakcie tej arcyważnej życiowej lekcji, nie mogliśmy więc tego zlekceważyć. Szybko wygramoliliśmy się z autka i pobiegliśmy do ubikacji, dziękując losowi, że ta nagla potrzeba nie dopadła nas w drodze. Wychodząc jednak z auta postanowiłem nie wyłączać silnika i włączyłem ogrzewanie, licząc na to, że to opóźnienie przyczyni się przynajmniej do poporawy komfortu podróży. Zapomniałem jedak o jednej ważnej rzeczy. Wszystkie amerykańskie auta wyposażone w centralny zamek mają też mechanizm bezpieczeństwa blokujący drzwi po kilku sekundach od uruchomienia silnika. Ma to przede wszystkim zastosowanie w dużych miastach, gdzie zatrzymanie się na czerwonym świetle często zachęca potencjalnych rabusiów i innych kryminalistów do nagabywania kierowców. Automatyczne blokowanie drzwi od środka oczywiście nie gwarantuje bezpieczeństwa, pomaga jednak uspokoić co bardziej nerwowych kierowców. Przyznam się, że nawet o tym pamiętałem, ale wydawało mi się, że dzieje się tak dopiero po wrzuceniu na bieg… No cóż, myliłem się. Gdy wróciliśmy przed dom, zastaliśmy Ford’a szczelnie zamkniętego i zabezpieczonego przed atakiem bandytów. W środku było już też ciepło i przytulnie. Na zewnątrz zaczął padać zimny deszcz. Zadzwoniliśmy po pomoc.

Po kilku minutach przed domem pojawił się samochód szeryfa. On sam zaś po sprawdzeniu mojej tożsamości zabrał się do… otwierania mego auta łomem! No może nie łomem, ale takim płaskim paskiem metalu jaki widuje się na filmach, gdy złodziej próbuje włamać się do auta. Pomyślałem, że warto by było ten moment uwiecznić na zdjęciu, ale nie miałem niestety pod ręką kamery. Szeryf jednak marnym okazał się złodziejem, bo po kilku minutach poddał się i zadzwonił po pomoc do pobliskiego warsztatu. Przyjechał starszy pan i bez zbędnych dyskusji wbił plastykowy klin w szparę między drzwiami. Gdy udało mu się troszeczkę je odchylić wcisnął tam też skórzany , płaski woreczek, napompował go, a w szparę między drzwiami wcisnął metalowy zakrzywiony pręt. Po kilku minutach udało mu się zaczepić o rączkę otwierającą drzwi od środka i wybawić nas z kłopotów.