Amerykański Wymiar Sprawiedliwości

Wczoraj byłem w sądzie w miejscowości Fultonville, NY. To bardzo mała mieścina, zaraz przy autostradzie niedaleko Albany. Byłem tam dzięki memu Walentynkowemu rajdowi, podczas którego zaliczyłem stłuczkę i mandat za „niedostosowaną prędkość”. Sąd okazał się być barakiem na skraju wsi, gdzie rozprawy odbywają się dwa razy w tygodniu. Dzięki temu oczywiście frekfencja dopisuje. Wczoraj spotkałem tam oprócz „piratów drogowych” również osoby skazane za posiadanie narkotyków, drobne rozboje, sprzeczki rodzinne itp. Było również trzech więźniów z pobliskiego więzienia oczekujących na wyroki w ich sprawach. Ciekawe uczucie. Wszyscy trzej to wielkie draby ubrane w pomarańczowe kombinezony (jednoczęściowe), ręce i nogi spięte łańcuchami, wokół pełno strażników, a oni ładują się na krzesła koło mnie…

Cały ten sąd to jedna wielka farsa. Dwóch emerytów w czarnych togach robi ważne miny i nudzi się niemiłosiernie. Prawnicy robią sobie imprezę na zapleczu i tylko banda zastraszonych ludzi oczekuje na „sprawiedliwy” wyrok. A sprawiedliwy wyrok osiągany jest nie przed obliczem trybunału, a w małej kanciapie sam na sam z oskarżycielem. On oferuje Ci stosowną do wykroczenia karę, Ty proszisz o coś łagodniejszego i tak negocjujecie, aż do osiągnięcia porozumienia. Potem czekasz jeszcze chwilę na sali rozpraw, aż sędzia oczyta Twój „wyrok”. Potem juz tylko do kasy i można wracać do domu…

Dla mnie wyprawa ta (prawie 200 mil w każdą stronę) opłacała się, gdyż dzięki negocjacjom z oskarżycielem udało mi się zbić wyrok ze $150 i 3 punktów do $50 i 0 punktów… Jako, że moja niefortunna stłuczka zdarzyła się podczas podróży służbowej więc firma refunduje mi również tę wczorajszą wyprawę. Ustawowa stawka za każdą milę to blisko $0.48, więc me 412 mnile w obie strony pokryją zarówno kozt paliwa, jak i samego mandatu.

A sam mandat traktuję jak nieco zawyżoną wejściówkę na spektakl pod tytułem „Amerykański Wymiar Sprawiedliwości”. Ogólnie było interesująco, ale po raz kolejny chyba bym się już nie wybrał…

Przedświąteczna krzątanina

Wczoraj skończyłem nasze zeszłoroczne podatki. Po raz pierwszy w życiu mamy otrzymać zwrot nadpłaconego podatku! Albo to albo tutejszy Urząd Skarbowy (IRS) zafunduje nam kontrolę… Ale na razie się tym nie przejmuję, pożyjemy zobaczymy. Tylko Agnieszka musi uzupełnić dokumentację jej ubiegłorocznych wydatków.

Najbliższe dni zapowiadają się całkiem ciekawie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to chyba pojedziemy jutro do znajomych do Toronto. Spędzimy razem Święta w ich malutkim mieszkanku. Będzie wesoło! Mam tylko nadzieję, że pogoda się trochę poprawi. Dzisiejszy poranek zaskoczył nas bowiem śniegiem i przymrozkami. Sprawdziłem prognozę… No cóż, przynajmniej zobaczymy się z Olą i Sebastianem.

Po powrocie czeka mnie kilka tygodni przepraw z audytorami, ale pod koniec kwietnia powinno się uspokoić. Przekazuję swe obowiązki memu następcy, by w przyszłym miesiącu zająć się czymś nowym. Nie wiem jeszcze dokładnie co to będzie, ale mam wrażenie, że będzie to miało coś do czynienina z nowym projektem dla Taiwanu. Zapowiada się ciekawie.

W przyszłą sobotę urządzamy małe przyjęcie dla starych (jak ten czas leci!) znajomych. Przyjdzie Derek z Denise, Brendan z Lindą, Paul i być może Michele, Jim , Lynda i Mike. Nie mieliśmy chyba jeszcze tylu ludzi w naszym małym domku od czasu jego inauguracji dwa lata temu.

Potem mam rozprawę w sądzie w miejscowości Glen, koło Albany. Jak wspominałem w poprzednim poście, jest to efekt mego zimowego rajdu po północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Policjant, który pomógł nam wydostać się z zaspy zaproponował mi również mandat za – jego zdaniem – niedostosowanie prędkości do warunków pogodowych. Oczywiście nie wspomniał w nim o tym, że zapomniał usunąć z drogi samochód, który stanął mi w poprzek drogi. Rozprawa będzie o siódmej wieczorem, więc czeka mnie naprawdę długi dzień.

Agnieszka pomalowała wczoraj kuchnię na bardzo przyjemny odcień zieleni. Przy okazji pomalowała też połowę szafek i pralkę. Nie, nie mamy pralki w kuchni… Kilka tygodni wcześniej położyła kafelki nad kuchennymi blatami. Bardzo ciekawe, srebrno-szare, połyskujące w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Trochę jak plama rozlanej benzyny. Nasz dom naprawdę zaczyna wyglądać przytulnie.