Urlop

Festiwal Balonów w Dansville, NY
Festiwal Balonów w Dansville, NY

W sobotę oficjalnie zaczął się mój tygodniowy urlop. Mimo, że nie mamy żadnych konkretnych planów, wybierzemy się jednak na pikniki i jednodniowe wycieczki do nieodległych parków i innych ciekawych miejsc. Muszę też popracować na pierwszą wersją stronki dla Ghislain’a, więc urlop spędzać będę między wycieczkami, a oglądaniem zdjęć z damską bielizną. Zapowiada się całkiem nieźle…

Dzień pierwszy zainaugurowaliśmy wyprawą do parku Ontario Beach w Charlotte, dzielnicy Rochesteru u ujścia rzeki Genesee nad jeziorem Ontario (zobacz na mapce). Park jest całkiem fajny – jest plaża, jest plac zabaw dla dzieci, karuzele (takie z przed wieku, z konikami, karetami itp.), jest molo i latarnie morskie. Jest też port, z którego kiedyś odpływał prom do Toronto – niestety inwestycja ze względu na wysokie koszty utrzymania i niskie zainteresowanie tubylców, okazała się chybiona i atrakcja została zlikwidowana. W parku jest całkiem przyjemnie, choć woda w jeziorze, ze względu na bliskość ujścia rzeki, do najczystszych w tym miejscu nie należy. Zamiast więc kąpać się w brązowawej cieczy, wybraliśmy się z Nadią podziwiać żaglówki. Obiecaliśmy sobie, że kiedyś jeszcze razem popływamy, ale tym razem to Nadia będzie kapitanem, a ja „sernikiem”. Obiadokolację zjedliśmy w Nola’s BBQ, luizjańskiej knajpce położonej nieopodal. Przekonaliśmy się, że atrakcyjny wystrój zewnętrzny nie zawsze idzie w parze z jakością serwowanych posiłków. Poza tym, Nola’s to chyba przede wszystkim klub nocny, bo w czasie gdy my konsumowaliśmy nasze żeberka, pieczone kurczaki, wołowinę i inne mięsiwa na scenie rock’owa kapela grała już „American Woman”, a w barze na wolnym powietrzu robiło się coraz gęściej. Dziesięć (być może nawet tylko pięć) lat temu taka atmosfera bardzo by nam odpowiadała, tym razem jednak szybko wyczyściliśmy talerze i poszliśmy z dziećmi na lody…

W niedzielę nie planowaliśmy żadnych wypadów, gdy jednak odbieraliśmy z Nadią naszą nową piwniczną lodóweczkę, naszych sąsiadów odwiedzili ich znajomi. Wybrali się oni na poranną przejażdżkę po okolicy i zaproponowali również nam wspólny wypad na motorach. Jako, że pogoda była naprawdę świetna, nie odmówiliśmy i pół godziny później jechaliśmy już wzdłuż zachodniego brzegu jeziora Conesus w stronę Dansville na odbywający się tam festiwal balonów. Gdy dotarliśmy na miejsce okazało się jednak, że balony dawno już odleciały, a kolejny start zaplanowany jest dopiero na wieczór. Pochodziliśmy więc tylko wśród straganów z rękodziełami lokalnych artystów, zjedliśmy cukrową watę i pieczony „kwiat cebuli” (lokalne specjały) i ruszyliśmy dalej. Pojechaliśmy na kawę do parku Letchworth, a w drodze powrotnej rozkoszowaliśmy się wspaniałą pogodą i widokami. Dzień zakończyliśmy wspólną wyprawą do znajomych mieszkających nad zatoką Irondequoit, gdzie w gronie lokalnej Poloni piekliśmy kiełbaski i pili piwo przy ognisku.

Następnego dnia, jak się okazało, było nam danym wrócić w to samo miejsce, po to tylko, by wraz z naszymi sąsiadami wybrać się na kajakową wycieczkę po zatoce, a także by zwiedzić pobliskie mokradła, w których aż się roi od żółwi. Wybraliśmy się jednak tylko w trójkę, Alex’a i Babcię zostawiając tym razem w domu. Do dwuosobowego kajaka wpakowaliśmy się w trójkę. Ja z tyłu, jako główna siła napędowa, Aga przede mną, a Nadia na dziobie. Wszyscy przepisowo ubrani w kapoki, ruszyliśmy w „rejs”. Dwugodzinną wycieczkę pamiętałem długo jeszcze po powrocie. Wszystko to dzięki wspaniałym widokom, pogodzie, lecz również dzięki bolącym bicepsom i oparzeniom słonecznym…

Dziś zaczynamy dzień czwarty mego urlopu. Plany przewidują koszenie trawnika i wycieczkę do Stony Brook, pobliskiego parku, w którym przepiękne wodospady i naturalny basen w korycie rzeki konkurują z trasami pieszych wycieczek i olbrzymim placem zabaw dla dzieci. O preferencje Nadii oczywiście nie muszę pytać!

Pięć miesięcy

Pięć miesięcy to sporo czasu. Oczywiście zależy do czego to odniesiemy. Ale w zestawieniu ze średnią życia człowieka, pięć miesięcy to jednak szmat czasu. W tym czasie można zrobić naprawdę wiele rzeczy: napisać książkę, zbudować dom albo namalować kilka obrazów. Można też nie napisać ani słowa w swym blogu i to właśnie jest me największe w tym okresie dokonanie…

Nadia i Agnieszka na plaży w Puerto Plata, na Dominikanie w listopadzie 2006 roku.Poprzedni wpis zapowiadał wyjazd na zasłużone wczasy. Jak się pewnie domyślacie wyjazd udał się znakomicie. Pogoda dopisała, kurort był znakomity, jedzenie, zakwaterowanie i atrakcje naprawdę na wysokim poziomie. Spędziliśmy tydzień w ośrodku Grand Ventana w pobliżu Puerto Plata na północnym wybrzeżu Dominikany. Przez siedem dni i nocy nie robiliśmy nic poza byczeniem się na plaży, piciem lokalnych drinków i moczeniem tyłków w Atlantyku. Nadia pokochała basen i Ocean, Aga masaże i mleko świeżych kokosów, mnie wystarczył plażowy leżak, książka i Santo Libre w sporych ilościach.

W grudniu pojechaliśmy do Polski. Chcieliśmy zawitać w Chorzowie na Święta, ale wigilię danym nam było spędzić na lotniskach i w podróży. Mieliśmy nadzieję, że niewiele osób będzie chciało podróżować w te dni – cóż za naiwność! Nowy terminal w Toronto zapchany był po uszy. Okazało się, że z powodu złych warunków pogodowych poprzedniego dnia w Londynie wszystkie loty do Wielkiej Brytanii były opóźnione. Co za tym idzie również i nasze loty ucierpiały z powodu tej globalnej dezorganizacji.

W Polsce spędziliśmy nieco ponad dwa tygodnie. Czas szybko nam upłynął na niezliczonych wizytach u Rodzinki i Znajomych. Miło było spotkać się z ludźmi, których kilka lat już nie widzieliśmy. Były więc miłe i długie spotkania, wspomnienia, nocne dyskusje i hektolitry piwa. Było naprawdę miło!

Po powrocie nic się specjalnego nie działo. Agnieszce business zaczął się szybko w tym roku rozkręcać. Już od stycznia miała sporo klientów i zawarła kilka transakcji. Nadia nie przejmując się niczym rosła jak na drożdżach, codziennie zaskakując nas nowymi umiejętnościami. Mnie czas mijał między pracą w ALSTOM’ie, a tworzeniem stronki dla firmy zajmującej się… sprzątaniem psich odchodów (Doody MASTER, Inc.).

Raz tylko tej zimy, na początku marca, wybraliśmy się na narty. Wyciągi są bardzo blisko naszego domu, więc zostawiwszy Nadię pod opieką sąsiadki pojechaliśmy szusować. Spędziliśmy cały dzień na stokach. Było naprawdę znakomicie! Pogoda była idealna, a z racji tego, że wybraliśmy się w dzień powszedni również na zbyt wielki tłok narzekać nie mogliśmy. Szkoda, że już po zimie…

Wracając do zimy na krótką chwilkę opiszę może me przygody w Walentynkowy wieczór. Jak pewnie wiecie zima tego roku tak naprawdę nie zawitała do nas aż do połowy stycznia. Gdy jednak już dotarła to zapodała nam kilka naprawdę obfitujących w śnieżne atrakcje dni. Byłem właśnie w Windsor Locks w Connecticut, gdy największa tej zimy burza śnieżna nawiedziła północno-wschodnią część Stanów Zjednoczonych. Było już późne popołudnie, gdy po skończonym szkoleniu miałem wracać do domu. Okazało się jednak, że większość lotnisk została zamknięta i nie będzie możliwości wylotu, aż do dnia następnego. Nie zmartwiło mnie to zbytnio, a perspektywa kolejnej nocy w hotelu nie była tak straszna jak spędzenie wielu godzin w samochodzie. Okazało się jednak, że koleżanka, z którą podróżowałem nie miała wyboru i nie chcąc pozostawić dzieci samych w zimną, śnieżną noc, musiała szybko wracać do domu. Co miałem zrobić? Zaoferowałem, że pojedziemy razem…

Z Windsor, CT do Rochesteru jest jakieś 350 mil autostrady. W pogodowo normalny dzień podróż ta zajmuje około pięciu godzin. Nam zajęło to blisko dziewięć, z czego dwie z zaspie… Otóż w okolicach Albany zdarzyło nam się napotkać na drodze samochód porzucony na lewym pasie autostrady. Traf chciał, że był to właśnie ten sam pas, którym my podróżowaliśmy. Prawym pasem jechał duży samochód ciężarowy. Wobec niemożności zatrzymania się przed niespodziewaną przeszkodą, nie mając też możliwości jej ominięcia zdecydowaliśmy się na nieuniknioną kolizję. Jako, że szybkość podróżna była naprawdę niewielka, również i efekt kolizji nie był zbyt poważny. Udało mi się zmieścić pomiędzy tyłem porzuconego auta, a ciężarówką uszkadzając jedynie zderzak i lewy migacz. Gdyby nie fakt, że w wyniku tego bliskiego spotkania zakopaliśmy się również w zaspie, moglibyśmy bez problemu podróżować dalej. Pomoc drogowa i policja dotarły dopiero po półtorej godzinie od zdarzenia. Biorąc pod uwagę liczbę uszkodzonych samochodów, które tego dnia widziałem na drodze musieli być naprawdę nieźle zajęci…

No dobra, chyba wystarczy jak na podsumowanie pięciu miesięcy. Za chwilę idziemy na imprezę do znajomych więc pora już kończyć. Postaram się w przyszłości mniejsze robić przerwy…

Śnieg i wakacje

Wczoraj wieczorem spadł pierwszy śnieg. Wiem, że to nic specjalnie ekscytującego, zwłaszcza, że tego samego dnia również w Polsce przeszła śniegowa nawałnica, zmuszając do sięgnięcia po zimowe przypory gimnastyczne. Dla Nadii jednak było to nie lada wydarzenie, bo mimo, iż widziała już śnieg poprzedniej zimy wydaje się jednak tego nie pamiętać. Mówi o nim jedynie w kontekście przygód Kukuryki (poprawnie Tinky Winky – dla niewtajemniczonych to jeden z tytułowych bohaterów Teletubisiów).

Dla nas cieńka warstwa białego puchu na gruncie, nie jest powodem do radości, choć nie frapuje nas to również. Dziś bowiem, za godzinkę, gdy się już spakujemy, wsiądziemy bowiem do auta i pojedziemy na północ… Po to tylko jednak, by wsiąść w Toronto w samolot, który zabierze nas na gorące plaże Puerto Plata! Dziś bowiem, po tygodniach ciężkiej pracy i ślęczenia w robocie po kilkanaście godzin dziennie, wyruszamy na zasłużone wakacje! Wakacje, których nie mieliśmy już od prawie trzech lat!

Tak więc życzymy sukcesów w odśnieżaniu! Będziemy o Was pamiętać wystawiając tyłki do słońca, sącząc Piña Colady na białych plażach Karaibów