Alexander Witold Bajan

Alexander Witold Bajan (‚Alex’) was born on March 26th 2008 at approximately 9.43 PM EST. Weight at birth: 8 pounds, 1.9 ounces. Length (well, let’s call it height): 21.25 inches.

Alexander Witold Bajan (‚Olo’) urodził się 26 marca 2008 roku, około 21.43 czasu wschodniego. Zaraz po urodzeniu ważył około 3.7 kg i miał 54cm „wzrostu”.



Nadeszła zima

Babcia Ela i Dziadek Andrzej nad wodospadem Niagara

Lato tego roku było wyjątkowo długie i upalne. Jak dla wszystkiego jednak co dobre, również i dla niego nadszedł kres. Od kilku dni jest już naprawdę zimno, temperatury w okolicach zera Celsjusza i posypał nawet pierwszy śnieg. Nie ma go jednak na tyle dużo, by Nadia już mogła pozjeżdżać na sankach, wystarczająco jednak, bym poważnie pomyślał o zmianie opon.

Ostatnich kilka miesięcy upłynęło nam w bardzo miłej, rodzinnej atmosferze. Rodzice przyjechali pod koniec sierpnia i dopiero niedawno wrócili do Polski. W ciągu tego tak krótkiego okresu czasu, Dziadek zdążył nam wykończyć piwnicę, zorganizować garaż i szopę w ogrodzie, odrestaurować kilka mebli, nie wspominając już o tuzinie innych, drobnych rzeczy, z których pewnie nawet sobie sprawy nie zdaję. Babcia uratowała nasz umierający trawnik, dokonała cudów w ogrodzie, nauczyła Nadię wierszyków i piosenek, uzależniła ją też od popcorn’u (sama za to uzależniła się chyba od lizaków).

Tajfun Wipha

Wczoraj nad Taipei przeszedł Tajfun Wipha, pozostawiając co najmniej jedną ofiarę śmiertelną oraz powodując znaczne straty materialne w całej prowincji. Ponad dziewięć tysięcy mieszkań w całym północnym Tajwanie zostało wczoraj pozbawionych prądu. Wiatr wiał z prędkością od 126 do 191 km/h, wielkość tajfunu przekraczała 200 km średnicy. Na dziś i jutro przewidywane są dalsze obfite opady deszczu.

Tak jak w okolicach Rochesteru dzieci zimą czekają na „Snow Day”, czyli opady śniegu tak obfite, że zmuszające administrację okręgu do zamknięcia szkół, tak tutejsze dzieci z tych samych powodów cieszą się z nadejścia „Typhoon Day”. Nie tylko zresztą dzieci. Większość biur i przedsiębiorstw było wczoraj zamkniętych, wliczając w to również lotniska… oraz nasze biuro!

Wiptha jest już 12 tropikalnym sztormem, który pojawił się nad zachodnim Pacyfikiem w tym roku. Porusza się on teraz z prędkością 20 km/h w kierunku północnym. Dzisiaj ma dotrzeć do Chin. Synoptycy przewidują, że opady deszczu w górach oraz w okolicach Taipei sięgnąć mogą dzisiaj 700 mm. Dobrze, że parasolki są na standardowym wyposażeniu hotelu, szkoda tylko, że nie zabrałem kaloszy…

Chiny dopiero szykują się na nadejście sztormu. W Szanghaju, największym w Chinach centrum finansowym, mieście zamieszkałym przez ponad 20 milionów ludzi, zamknięto już wszystkie szkoły i ewakuowano ponad 200 tysięcy ludzi.

Tymczasem w okolicach Rochesteru na bezchmurnym niebie króluje słońce, jest bezwietrznie, a temperatury utrzymują się w okolicach 24, 27 stopni Celsjusza…

Powrót do Taipei

Właśnie minęła czwarta nad ranem. Po blisko dwu godzinach przewracania się z boku na bok postanowiłem wziąć się do roboty. Nie pisze tych słów ponaglany wyrzutami sumienia. W końcu nie pisałem przez blisko trzy miesiące i kilka godzin nie sprawiłoby większej różnicy. Piszę bo nie mogę spać. Jestem znowu na Tajwanie i cierpię z powodu różnicy czasu…

Przyleciałem w sobotę wieczorem. Tym razem podróż minęła bez przygód i zarówno ja, jak i mój bagaż dotarliśmy na miejsce zgodnie z planem. Kierowca na lotnisku przywitał mnie słowami: „Welcome back Robert!”. Przyznaję, zrobił na mnie wrażenie. W końcu to dopiero ma druga wizyta tutaj, a on już mnie pamięta i wita jak starego znajomego…!?! Ja nawet nie jestem pewien, czy go kiedykolwiek w życiu widziałem… Pomyślałem jednak, że tak pewnie wita wszystkich swych pasażerów i dalej już sobie tym nie zaprzątałem głowy. Dopiero, gdy po dotarciu do hotelu okazało się, że będę mieszkał w tym samym pokoju, zacząłem nabierać podejrzeń.

Rozpakowując się, włączyłem telewizor. Spośród jakichś pięćdziesięciu kanałów, blisko połowa w języku angielskim, niemieckim lub francuskim. Reszta chyba po chińsku. Zatrzymałem na Deutsche Welle bo zaintrygował mnie tytuł następnego programu: „Erforglishes schauspielerin und modell aus Polen”. Nie minęło jeszcze dwadzieścia minut od przyjazdu, a tu telewizor w stolicy Republiki Chin wita mnie słowami Agaty Buzek…

Podczas ostatniej wizyty miałem okazję zwiedzić drapacz chmur Taipei 101, memoriał Chiang Kai-Chek’a, Teatr Narodowy i Filharmonię, Ximen, Xinyi i klika mniej ciekawych dzielnic tej metropolii. Nie starczyło mi jedynie czasu na National Palace Museum. Postanowiłem więc nadrobić braki poprzedniej wizyty już w niedzielę.

Gdziekolwiek to możliwe, przebywając w dużym mieście staram się przemieszczać za pomocą metra. To chyba takie zboczenie zawodowe. Pałac jednak okazał się być położony daleko od węzłów komunikacyjnych podziemnej kolei. Nie chcąc tracić czasu na rozważanie alternatywnych środków komunikacji publicznej postanowiłem wynająć taksówkę. Podróż zajęła nie więcej niż dwadzieścia minut.

National Palace Museum

National Palace Museum w pełni zasługuje na swą nazwę. Jest to istotnie pałac położony u zbocza stromej góry. Gości on bogate kolekcje dzieł sztuki gromadzone przez ponad osiem tysiącleci. Niestety muzeum nie zezwala na robienie zdjęć wewnątrz budynku, co za tym idzie nie mogę posiłkować się fotografiami. Gdybym jednak mógł, to zapewne patrzelibyście teraz na niezliczone egzemplarze talerzy, czajniczków, filiżaneczek, pudełek, puzderek i innych pojemników. Obok tego starodruki i trochę artefaktów sztuki wojennej. Wszystko wskazuje na to, że przez tych osiemdziesiąt wieków cywilizacji, Chińczycy nic tylko pisali wiersze na puzderkach, chowali w nie różne czareczki i podczas przerw w bojach popijali herbatkę. Może się mylę, ale w końcu nie korzystałem z usług przewodniczki…

Tu mała dygresja. W Taipei, mieście zamieszkałym przez siedem milionów ludzi na każdego białego przypada chyba kilka tysięcy Chińczyków. Biali to zazwyczaj Amerykanie, czasem również Anglicy, Francuzi i kilka innych europejskich nacji. Bardzo popularnym widokiem są właśnie pary mieszane. On – biały, nieokreślonego wieku i nieszczególnej urody, ona – młoda i ładna Chinka. Zakładam, że to lokalne agencje turystyczne w ten sposób kojarzą turystów z przewodniczkami…

Po kilku godzinach oglądania starożytnych naczyń, postanowiłem kupić jakieś pamiątki. Dzięki ostatniej wizycie pamiętałem o miejscu, gdzie lokalni artyści i kolekcjonerzy antyków spotykają się co niedziela, by zamienić swe produkty na pieniążki turystów. Resztę dnia spędziłem szukając posążków Buddy pośród kramów ulicznych sprzedawców. Po późnym obiedzie wróciłem do hotelu, by walczyć z ogarniającym mnie znużeniem. Oczywiście walkę przegrałem. Obudziłem się tylko po to by umyć zęby, wyłączyć telewizor i wrócić do łóżka. Za to od drugiej w nocy nie mogłem już spać… Dochodzi szósta. Ubieram się i idę na śniadanie. W końcu przede mną trudny tydzień i jakoś muszę nabrać sił.

Nadrabiam zaległości

Sporo wody upłynęło od mego ostatniego niepisania. Chyba już pora „nastukać” słów kilka. Jako, że żonkę chwilowo z domu wywiało a Nadia zajęta jest oglądaniem (po raz setny chyba!) „Dziewczynki z zapałkami”, skorzystam z chwili spokoju i napiszę co nieco.

Na wstępie wyjaśnienie. Nie miałem już od dłuższego czasu okazji nic dodać do tego nadzwyczaj nudnego blog’u za sprawą nowych obowiązków służbowych. Nawiązując do tego co już chyba napisałem wcześniej, robota w końcu mnie dopadła. Dostałem nowy projekt i jestem w trakcie jego organizacji. Co za tym idzie spędzam dużo więcej czasu w pracy, dużo mniej w domu i prawie wcale w Internecie, dopisując kolejny odcinek tej noweli.

Maj minął szybko i bezpowrotnie. Czerwiec skończy się za kilka godzin. Przez ostatnich kilka tygodni męczyły nas bardzo upały. Temperatura codziennie powyżej trzydziestu stopni Celsjusza i brak klimatyzacji w domu sprawiały, że codzienne wyprawy do pracy stawały się dużo przyjemniejsze. Teraz jednak, gdy zainstalowaliśmy w końcu to dobrodziejstwo nauki również i w naszym domostwie, temperatury nagle spadły do bardzo przyjemnych dwudziestu paru stopni. No cóż, znając życie i naszego pecha upały już w tym roku nie wrócą, ale za to będziemy gotowi na następny rok.

Wilki Morskie

Pisząc o gorących temperaturach nie mogę nie wspomnieć naszych czerwcowych wycieczek. W pierwszy weekend czerwca wybraliśmy się do Toronto. Agnieszka i Nadia zostały tam z Olą, ja natomiast pojechałem w piątek wieczorem z Sebastianem do Penetanguishene, małej miejscowości na południowo-wschodnim wybrzeżu zatoki gregoriańskiej (Georgian Bay). Noc spędziliśmy w przystani na jego łódce. Rano natomiast zaczęliśmy „żeglować”. Przyznać muszę, że było to dla mnie pierwszy, w miarę poważny kontakt z żaglami i bardzo mi się podobało. Szkoda tylko, że w ten akurat weekend wiatr wziął sobie wolne i ustąpił pola słońcu. Efekt tego był taki, że dryfowaliśmy przez dwa dni po całej zatoce, nigdy nie przekraczając czterech węzłów. Słoneczko przygrzewało i mimo prób ocalenia skóry, udało mi się przypalić ramiona i… uszy. Ogólnie jednak bardzo byłem zadowolony z weekendowego wypadu.

Wizyta w Taipei

Kilka dni później musiałem wyjechać na tygodniową delegację do Tajwanu. Była to dla mnie pierwsza wizyta w Azji. Cały tydzień spędziłem w Tai-pei, większość czasu w biurze, więc o walorach turystycznych Republiki Chin wypowiadać się nie mogę zbyt obszernie. Miałem wystarczająco dużo czasu by odwiedzić jedynie mauzoleum Chiang Kai-Shek’a, budynek Tai-pei 101 (w tej chwili jeszcze najwyższy na Świecie), Teatr i Filharmonię Narodowe i kilka innych dzielnic miasta. Wrażenia? Było bardzo gorąco, przez kilka dni deszcz padał bez przerwy, potem gdy się nieco przejaśniło wilgotność powietrza pozostała jednak powyżej 94%. Miasto bardzo nowoczesne, w miarę czyste i zadbane, bezpieczne dla turystów i wiecznie żywe. Chmary skuterów na każdym skrzyżowaniu ruszają wraz ze zmianą świateł. Za nimi tysiące żółtych taksówek. W przeciwieństwie do Nowego Jorku jednak bardzo łatwo jest je zatrzymać, a przejazd jest bardzo tani.

Domena BAJAN.PL

Od kilku już dni próbuję zmienić usługodawcę, u którego wynajmuję serwer na użytek domeny bajan.pl. W zeszłym roku założyłem konto z możliwością kolokacji nieograniczonej ilości domen. Na koncie tym skonsolidowałem już prawie wszystkie me adresy www, za wyjątkiem bajan.pl. Na początku nie chciałem się zabierać za transfer tej domeny ze względu na dużą ilość danych, baz SQL i innych rzeczy. Gdy jednak skoñczyłem przenoszenie wszystkich innych domen, pora była zabrać się za tę. Jest to jedyna w mojej kolekcji domena narodowa (inna niż *.us) i jak się szybko przekonałem transferami domen narodowych rządzą chyba jednak nieco inne prawa. Otóż w odróżnieniu od mych pozostałych domen (z rozszerzeniami com, org, net, info czy us), po pierwsze nie mogłem zmienić firmy zarządzającej moimi nazwami domen, gdyż GoDaddy.com nie obsługuje innych domen narodowych niż US. Jakoś to przebolałem, choć miałem nadzieję na możliwość zarządzania wszystkimi mymi domenami z jednego konta…

Gdy jednak chciałem zmienić firmę hostingową, to okazało się, że nie mogę tego zrobić zanim nie zmienię delegacji serwerów nazw. Próbując jednak to uczynić okazało się, że nie mogę tego zrobić zanim nowy serwer nazw nie zostanie poprawnie skonfigurowany dla tej domeny. Trochę jak pytanie co było pierwsze: jajko czy kura… Po kilku dniach wymiany mail’i z obu firmami jesteśmy zgodni co do jednego: należy odpowiednio skonfigurować rekord SOA (cokolwiek to znaczy) serwera nazw, żeby zaspokoić wymagania NASK i zmienić delegację serwerów. Mam nadzieję, że niedługo wszystko się pomyślnie zakoñczy.

Tymczasem jednak bajan.pl jest przekierowane do katalogu na uncommonsite.com i stąd dziwne adresy w przeszukiwarce. W niczym nie ogranicza to funkcjonalności zarówno blogu, jak i stron drzewa genealogicznego, bo wszystkie bazy danych zostały przeniesione na nowy serwer, a skrypty odpowiednio zmodyfikowane. Jeśli zauważycie jednak jakieś błędy, proszę dajcie mi znać…

Sezon Motocyklowy

Sezon motocyklowy uważam za oficjalnie rozpoczęty! Dziś rano sugerując się korzystną prognozą pogody postanowiłem zaoszczędzić na kosztach paliwa i wybrałem się do pracy jednośladem. Odpalenie Hondy okazało się wcale niełatwe, jednak możliwe. Po kilku próbach siedziałem już na mym rumaku pomykając przez osiedle i chwaląc siebie w duchu za to, że nie zapomniałem o rękawiczkach. Kilka mil dalej wiedziałem już, że droga powrotna będzie dużo przyjemniejsza. Według prognozy temperatura w ciągu dnia miała sięgnąć 20 st Celsjusza. Rano jednak było tylko kilka stopni powyżej zera…

Po pół godzinnej przejażdżce dotarłem do pracy. Kolejne pół godziny zajęło mi odzyskanie normalnej temperatury ciała. Nie było łatwo zalogować się do systemu mymi na kość zmarzniętymi paluchami. Nie zabrałem się też za pisanie tej notki do czasu, aż kawa wspomogła krążenie krwi i dotleniła mózg. Zostałem odhibernowany.

Old Barn Jako, że około południa słoneczko świeciło w najlepsze, a mnie w robocie nudziło się strasznie, postanowiłem więc wziąć sobie wolne na resztę dnia. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wpadałem tylko na chwilkę do domu, po czym gnałem już do Arkport, by poddać motocykl corocznej inspekcji. Potem jeszcze tylko krótka wizyta w Hornell (żeby pstryknąć kilka zdjęć) i dalej przez Howard, Avoca, Cohocton do Naples, i szybciutko przez Richmond, Honeoye i Hemlock do domu.

Po drodze spotkałem mnóstwo motocyklistów. Wszyscy chyba uradowani pierwszymi promieniami słoñca odkrywali na nowo uroki podróży jednośladem. Jak co roku zresztą…

La Lingerie

La Lingerie, nowy sklep z ekskluzywną damską bielizną.
La Lingerie, nowy sklep z ekskluzywną damską bielizną.

Taką właśnie nazwę nosić będzie nowy sklep z ekskluzywną francuską bielizną. Sklep kiedyś być może otworzy podwoje w Rochesterze, w centrum handlowym przy Hylan Dr. Na razie jednak właściciele starają się pozyskać kontakty handlowe i zarejestrować firmę. Jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek, firma będzie również oferowała sprzedaż wysyłkową. Jej witryną sklepową będzie strona w Internecie. Strona, którą mnie danym będzie stworzyć!

Będzie to ciekawe urozmaicenie po niedawnych psich odchodach… Jakże ciekawie będzie również wyglądać moje portfolio! Ale to wszystko jeszcze daleko przed nami, gdyż właściciele sklepu nie są jeszcze gotowi na jego otwarcie, więc sporo jeszcze czasu upłynie nim będę się mógł tym tematem zająć. Tymczasem jednak muszę zacząć zbierać materiały graficzne. W odróżnieniu od psich kupek, damska bielizna jest towarem markowym i zdobycie wysokiej jakości materiałów bez narażania się na pogwałcenie praw autorskich może być nieco kłopotliwe.

Strona będzie nie tylko wizytówką firmy w Internecie, będzie musiała również służyć jako narzędzie sprzedaży i marketingu. Dla mnie oznacza to implementację jakieś platformy eCommerce, integrację z bramkami płatniczymi i kilka innych ciekawych rzeczy, którymi do tej pory nie miałem okazji się zająć.

Amerykański Wymiar Sprawiedliwości

Wczoraj byłem w sądzie w miejscowości Fultonville, NY. To bardzo mała mieścina, zaraz przy autostradzie niedaleko Albany. Byłem tam dzięki memu Walentynkowemu rajdowi, podczas którego zaliczyłem stłuczkę i mandat za „niedostosowaną prędkość”. Sąd okazał się być barakiem na skraju wsi, gdzie rozprawy odbywają się dwa razy w tygodniu. Dzięki temu oczywiście frekfencja dopisuje. Wczoraj spotkałem tam oprócz „piratów drogowych” również osoby skazane za posiadanie narkotyków, drobne rozboje, sprzeczki rodzinne itp. Było również trzech więźniów z pobliskiego więzienia oczekujących na wyroki w ich sprawach. Ciekawe uczucie. Wszyscy trzej to wielkie draby ubrane w pomarańczowe kombinezony (jednoczęściowe), ręce i nogi spięte łańcuchami, wokół pełno strażników, a oni ładują się na krzesła koło mnie…

Cały ten sąd to jedna wielka farsa. Dwóch emerytów w czarnych togach robi ważne miny i nudzi się niemiłosiernie. Prawnicy robią sobie imprezę na zapleczu i tylko banda zastraszonych ludzi oczekuje na „sprawiedliwy” wyrok. A sprawiedliwy wyrok osiągany jest nie przed obliczem trybunału, a w małej kanciapie sam na sam z oskarżycielem. On oferuje Ci stosowną do wykroczenia karę, Ty proszisz o coś łagodniejszego i tak negocjujecie, aż do osiągnięcia porozumienia. Potem czekasz jeszcze chwilę na sali rozpraw, aż sędzia oczyta Twój „wyrok”. Potem juz tylko do kasy i można wracać do domu…

Dla mnie wyprawa ta (prawie 200 mil w każdą stronę) opłacała się, gdyż dzięki negocjacjom z oskarżycielem udało mi się zbić wyrok ze $150 i 3 punktów do $50 i 0 punktów… Jako, że moja niefortunna stłuczka zdarzyła się podczas podróży służbowej więc firma refunduje mi również tę wczorajszą wyprawę. Ustawowa stawka za każdą milę to blisko $0.48, więc me 412 mnile w obie strony pokryją zarówno kozt paliwa, jak i samego mandatu.

A sam mandat traktuję jak nieco zawyżoną wejściówkę na spektakl pod tytułem „Amerykański Wymiar Sprawiedliwości”. Ogólnie było interesująco, ale po raz kolejny chyba bym się już nie wybrał…

Przedświąteczna krzątanina

Wczoraj skończyłem nasze zeszłoroczne podatki. Po raz pierwszy w życiu mamy otrzymać zwrot nadpłaconego podatku! Albo to albo tutejszy Urząd Skarbowy (IRS) zafunduje nam kontrolę… Ale na razie się tym nie przejmuję, pożyjemy zobaczymy. Tylko Agnieszka musi uzupełnić dokumentację jej ubiegłorocznych wydatków.

Najbliższe dni zapowiadają się całkiem ciekawie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to chyba pojedziemy jutro do znajomych do Toronto. Spędzimy razem Święta w ich malutkim mieszkanku. Będzie wesoło! Mam tylko nadzieję, że pogoda się trochę poprawi. Dzisiejszy poranek zaskoczył nas bowiem śniegiem i przymrozkami. Sprawdziłem prognozę… No cóż, przynajmniej zobaczymy się z Olą i Sebastianem.

Po powrocie czeka mnie kilka tygodni przepraw z audytorami, ale pod koniec kwietnia powinno się uspokoić. Przekazuję swe obowiązki memu następcy, by w przyszłym miesiącu zająć się czymś nowym. Nie wiem jeszcze dokładnie co to będzie, ale mam wrażenie, że będzie to miało coś do czynienina z nowym projektem dla Taiwanu. Zapowiada się ciekawie.

W przyszłą sobotę urządzamy małe przyjęcie dla starych (jak ten czas leci!) znajomych. Przyjdzie Derek z Denise, Brendan z Lindą, Paul i być może Michele, Jim , Lynda i Mike. Nie mieliśmy chyba jeszcze tylu ludzi w naszym małym domku od czasu jego inauguracji dwa lata temu.

Potem mam rozprawę w sądzie w miejscowości Glen, koło Albany. Jak wspominałem w poprzednim poście, jest to efekt mego zimowego rajdu po północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Policjant, który pomógł nam wydostać się z zaspy zaproponował mi również mandat za – jego zdaniem – niedostosowanie prędkości do warunków pogodowych. Oczywiście nie wspomniał w nim o tym, że zapomniał usunąć z drogi samochód, który stanął mi w poprzek drogi. Rozprawa będzie o siódmej wieczorem, więc czeka mnie naprawdę długi dzień.

Agnieszka pomalowała wczoraj kuchnię na bardzo przyjemny odcień zieleni. Przy okazji pomalowała też połowę szafek i pralkę. Nie, nie mamy pralki w kuchni… Kilka tygodni wcześniej położyła kafelki nad kuchennymi blatami. Bardzo ciekawe, srebrno-szare, połyskujące w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Trochę jak plama rozlanej benzyny. Nasz dom naprawdę zaczyna wyglądać przytulnie.