Sezon Motocyklowy

Sezon motocyklowy uważam za oficjalnie rozpoczęty! Dziś rano sugerując się korzystną prognozą pogody postanowiłem zaoszczędzić na kosztach paliwa i wybrałem się do pracy jednośladem. Odpalenie Hondy okazało się wcale niełatwe, jednak możliwe. Po kilku próbach siedziałem już na mym rumaku pomykając przez osiedle i chwaląc siebie w duchu za to, że nie zapomniałem o rękawiczkach. Kilka mil dalej wiedziałem już, że droga powrotna będzie dużo przyjemniejsza. Według prognozy temperatura w ciągu dnia miała sięgnąć 20 st Celsjusza. Rano jednak było tylko kilka stopni powyżej zera…

Po pół godzinnej przejażdżce dotarłem do pracy. Kolejne pół godziny zajęło mi odzyskanie normalnej temperatury ciała. Nie było łatwo zalogować się do systemu mymi na kość zmarzniętymi paluchami. Nie zabrałem się też za pisanie tej notki do czasu, aż kawa wspomogła krążenie krwi i dotleniła mózg. Zostałem odhibernowany.

Old Barn Jako, że około południa słoneczko świeciło w najlepsze, a mnie w robocie nudziło się strasznie, postanowiłem więc wziąć sobie wolne na resztę dnia. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Wpadałem tylko na chwilkę do domu, po czym gnałem już do Arkport, by poddać motocykl corocznej inspekcji. Potem jeszcze tylko krótka wizyta w Hornell (żeby pstryknąć kilka zdjęć) i dalej przez Howard, Avoca, Cohocton do Naples, i szybciutko przez Richmond, Honeoye i Hemlock do domu.

Po drodze spotkałem mnóstwo motocyklistów. Wszyscy chyba uradowani pierwszymi promieniami słoñca odkrywali na nowo uroki podróży jednośladem. Jak co roku zresztą…

La Lingerie

La Lingerie, nowy sklep z ekskluzywną damską bielizną.
La Lingerie, nowy sklep z ekskluzywną damską bielizną.

Taką właśnie nazwę nosić będzie nowy sklep z ekskluzywną francuską bielizną. Sklep kiedyś być może otworzy podwoje w Rochesterze, w centrum handlowym przy Hylan Dr. Na razie jednak właściciele starają się pozyskać kontakty handlowe i zarejestrować firmę. Jak przystało na dwudziesty pierwszy wiek, firma będzie również oferowała sprzedaż wysyłkową. Jej witryną sklepową będzie strona w Internecie. Strona, którą mnie danym będzie stworzyć!

Będzie to ciekawe urozmaicenie po niedawnych psich odchodach… Jakże ciekawie będzie również wyglądać moje portfolio! Ale to wszystko jeszcze daleko przed nami, gdyż właściciele sklepu nie są jeszcze gotowi na jego otwarcie, więc sporo jeszcze czasu upłynie nim będę się mógł tym tematem zająć. Tymczasem jednak muszę zacząć zbierać materiały graficzne. W odróżnieniu od psich kupek, damska bielizna jest towarem markowym i zdobycie wysokiej jakości materiałów bez narażania się na pogwałcenie praw autorskich może być nieco kłopotliwe.

Strona będzie nie tylko wizytówką firmy w Internecie, będzie musiała również służyć jako narzędzie sprzedaży i marketingu. Dla mnie oznacza to implementację jakieś platformy eCommerce, integrację z bramkami płatniczymi i kilka innych ciekawych rzeczy, którymi do tej pory nie miałem okazji się zająć.

Amerykański Wymiar Sprawiedliwości

Wczoraj byłem w sądzie w miejscowości Fultonville, NY. To bardzo mała mieścina, zaraz przy autostradzie niedaleko Albany. Byłem tam dzięki memu Walentynkowemu rajdowi, podczas którego zaliczyłem stłuczkę i mandat za „niedostosowaną prędkość”. Sąd okazał się być barakiem na skraju wsi, gdzie rozprawy odbywają się dwa razy w tygodniu. Dzięki temu oczywiście frekfencja dopisuje. Wczoraj spotkałem tam oprócz „piratów drogowych” również osoby skazane za posiadanie narkotyków, drobne rozboje, sprzeczki rodzinne itp. Było również trzech więźniów z pobliskiego więzienia oczekujących na wyroki w ich sprawach. Ciekawe uczucie. Wszyscy trzej to wielkie draby ubrane w pomarańczowe kombinezony (jednoczęściowe), ręce i nogi spięte łańcuchami, wokół pełno strażników, a oni ładują się na krzesła koło mnie…

Cały ten sąd to jedna wielka farsa. Dwóch emerytów w czarnych togach robi ważne miny i nudzi się niemiłosiernie. Prawnicy robią sobie imprezę na zapleczu i tylko banda zastraszonych ludzi oczekuje na „sprawiedliwy” wyrok. A sprawiedliwy wyrok osiągany jest nie przed obliczem trybunału, a w małej kanciapie sam na sam z oskarżycielem. On oferuje Ci stosowną do wykroczenia karę, Ty proszisz o coś łagodniejszego i tak negocjujecie, aż do osiągnięcia porozumienia. Potem czekasz jeszcze chwilę na sali rozpraw, aż sędzia oczyta Twój „wyrok”. Potem juz tylko do kasy i można wracać do domu…

Dla mnie wyprawa ta (prawie 200 mil w każdą stronę) opłacała się, gdyż dzięki negocjacjom z oskarżycielem udało mi się zbić wyrok ze $150 i 3 punktów do $50 i 0 punktów… Jako, że moja niefortunna stłuczka zdarzyła się podczas podróży służbowej więc firma refunduje mi również tę wczorajszą wyprawę. Ustawowa stawka za każdą milę to blisko $0.48, więc me 412 mnile w obie strony pokryją zarówno kozt paliwa, jak i samego mandatu.

A sam mandat traktuję jak nieco zawyżoną wejściówkę na spektakl pod tytułem „Amerykański Wymiar Sprawiedliwości”. Ogólnie było interesująco, ale po raz kolejny chyba bym się już nie wybrał…

Przedświąteczna krzątanina

Wczoraj skończyłem nasze zeszłoroczne podatki. Po raz pierwszy w życiu mamy otrzymać zwrot nadpłaconego podatku! Albo to albo tutejszy Urząd Skarbowy (IRS) zafunduje nam kontrolę… Ale na razie się tym nie przejmuję, pożyjemy zobaczymy. Tylko Agnieszka musi uzupełnić dokumentację jej ubiegłorocznych wydatków.

Najbliższe dni zapowiadają się całkiem ciekawie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to chyba pojedziemy jutro do znajomych do Toronto. Spędzimy razem Święta w ich malutkim mieszkanku. Będzie wesoło! Mam tylko nadzieję, że pogoda się trochę poprawi. Dzisiejszy poranek zaskoczył nas bowiem śniegiem i przymrozkami. Sprawdziłem prognozę… No cóż, przynajmniej zobaczymy się z Olą i Sebastianem.

Po powrocie czeka mnie kilka tygodni przepraw z audytorami, ale pod koniec kwietnia powinno się uspokoić. Przekazuję swe obowiązki memu następcy, by w przyszłym miesiącu zająć się czymś nowym. Nie wiem jeszcze dokładnie co to będzie, ale mam wrażenie, że będzie to miało coś do czynienina z nowym projektem dla Taiwanu. Zapowiada się ciekawie.

W przyszłą sobotę urządzamy małe przyjęcie dla starych (jak ten czas leci!) znajomych. Przyjdzie Derek z Denise, Brendan z Lindą, Paul i być może Michele, Jim , Lynda i Mike. Nie mieliśmy chyba jeszcze tylu ludzi w naszym małym domku od czasu jego inauguracji dwa lata temu.

Potem mam rozprawę w sądzie w miejscowości Glen, koło Albany. Jak wspominałem w poprzednim poście, jest to efekt mego zimowego rajdu po północnym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Policjant, który pomógł nam wydostać się z zaspy zaproponował mi również mandat za – jego zdaniem – niedostosowanie prędkości do warunków pogodowych. Oczywiście nie wspomniał w nim o tym, że zapomniał usunąć z drogi samochód, który stanął mi w poprzek drogi. Rozprawa będzie o siódmej wieczorem, więc czeka mnie naprawdę długi dzień.

Agnieszka pomalowała wczoraj kuchnię na bardzo przyjemny odcień zieleni. Przy okazji pomalowała też połowę szafek i pralkę. Nie, nie mamy pralki w kuchni… Kilka tygodni wcześniej położyła kafelki nad kuchennymi blatami. Bardzo ciekawe, srebrno-szare, połyskujące w słońcu wszystkimi kolorami tęczy. Trochę jak plama rozlanej benzyny. Nasz dom naprawdę zaczyna wyglądać przytulnie.

Pięć miesięcy

Pięć miesięcy to sporo czasu. Oczywiście zależy do czego to odniesiemy. Ale w zestawieniu ze średnią życia człowieka, pięć miesięcy to jednak szmat czasu. W tym czasie można zrobić naprawdę wiele rzeczy: napisać książkę, zbudować dom albo namalować kilka obrazów. Można też nie napisać ani słowa w swym blogu i to właśnie jest me największe w tym okresie dokonanie…

Nadia i Agnieszka na plaży w Puerto Plata, na Dominikanie w listopadzie 2006 roku.Poprzedni wpis zapowiadał wyjazd na zasłużone wczasy. Jak się pewnie domyślacie wyjazd udał się znakomicie. Pogoda dopisała, kurort był znakomity, jedzenie, zakwaterowanie i atrakcje naprawdę na wysokim poziomie. Spędziliśmy tydzień w ośrodku Grand Ventana w pobliżu Puerto Plata na północnym wybrzeżu Dominikany. Przez siedem dni i nocy nie robiliśmy nic poza byczeniem się na plaży, piciem lokalnych drinków i moczeniem tyłków w Atlantyku. Nadia pokochała basen i Ocean, Aga masaże i mleko świeżych kokosów, mnie wystarczył plażowy leżak, książka i Santo Libre w sporych ilościach.

W grudniu pojechaliśmy do Polski. Chcieliśmy zawitać w Chorzowie na Święta, ale wigilię danym nam było spędzić na lotniskach i w podróży. Mieliśmy nadzieję, że niewiele osób będzie chciało podróżować w te dni – cóż za naiwność! Nowy terminal w Toronto zapchany był po uszy. Okazało się, że z powodu złych warunków pogodowych poprzedniego dnia w Londynie wszystkie loty do Wielkiej Brytanii były opóźnione. Co za tym idzie również i nasze loty ucierpiały z powodu tej globalnej dezorganizacji.

W Polsce spędziliśmy nieco ponad dwa tygodnie. Czas szybko nam upłynął na niezliczonych wizytach u Rodzinki i Znajomych. Miło było spotkać się z ludźmi, których kilka lat już nie widzieliśmy. Były więc miłe i długie spotkania, wspomnienia, nocne dyskusje i hektolitry piwa. Było naprawdę miło!

Po powrocie nic się specjalnego nie działo. Agnieszce business zaczął się szybko w tym roku rozkręcać. Już od stycznia miała sporo klientów i zawarła kilka transakcji. Nadia nie przejmując się niczym rosła jak na drożdżach, codziennie zaskakując nas nowymi umiejętnościami. Mnie czas mijał między pracą w ALSTOM’ie, a tworzeniem stronki dla firmy zajmującej się… sprzątaniem psich odchodów (Doody MASTER, Inc.).

Raz tylko tej zimy, na początku marca, wybraliśmy się na narty. Wyciągi są bardzo blisko naszego domu, więc zostawiwszy Nadię pod opieką sąsiadki pojechaliśmy szusować. Spędziliśmy cały dzień na stokach. Było naprawdę znakomicie! Pogoda była idealna, a z racji tego, że wybraliśmy się w dzień powszedni również na zbyt wielki tłok narzekać nie mogliśmy. Szkoda, że już po zimie…

Wracając do zimy na krótką chwilkę opiszę może me przygody w Walentynkowy wieczór. Jak pewnie wiecie zima tego roku tak naprawdę nie zawitała do nas aż do połowy stycznia. Gdy jednak już dotarła to zapodała nam kilka naprawdę obfitujących w śnieżne atrakcje dni. Byłem właśnie w Windsor Locks w Connecticut, gdy największa tej zimy burza śnieżna nawiedziła północno-wschodnią część Stanów Zjednoczonych. Było już późne popołudnie, gdy po skończonym szkoleniu miałem wracać do domu. Okazało się jednak, że większość lotnisk została zamknięta i nie będzie możliwości wylotu, aż do dnia następnego. Nie zmartwiło mnie to zbytnio, a perspektywa kolejnej nocy w hotelu nie była tak straszna jak spędzenie wielu godzin w samochodzie. Okazało się jednak, że koleżanka, z którą podróżowałem nie miała wyboru i nie chcąc pozostawić dzieci samych w zimną, śnieżną noc, musiała szybko wracać do domu. Co miałem zrobić? Zaoferowałem, że pojedziemy razem…

Z Windsor, CT do Rochesteru jest jakieś 350 mil autostrady. W pogodowo normalny dzień podróż ta zajmuje około pięciu godzin. Nam zajęło to blisko dziewięć, z czego dwie z zaspie… Otóż w okolicach Albany zdarzyło nam się napotkać na drodze samochód porzucony na lewym pasie autostrady. Traf chciał, że był to właśnie ten sam pas, którym my podróżowaliśmy. Prawym pasem jechał duży samochód ciężarowy. Wobec niemożności zatrzymania się przed niespodziewaną przeszkodą, nie mając też możliwości jej ominięcia zdecydowaliśmy się na nieuniknioną kolizję. Jako, że szybkość podróżna była naprawdę niewielka, również i efekt kolizji nie był zbyt poważny. Udało mi się zmieścić pomiędzy tyłem porzuconego auta, a ciężarówką uszkadzając jedynie zderzak i lewy migacz. Gdyby nie fakt, że w wyniku tego bliskiego spotkania zakopaliśmy się również w zaspie, moglibyśmy bez problemu podróżować dalej. Pomoc drogowa i policja dotarły dopiero po półtorej godzinie od zdarzenia. Biorąc pod uwagę liczbę uszkodzonych samochodów, które tego dnia widziałem na drodze musieli być naprawdę nieźle zajęci…

No dobra, chyba wystarczy jak na podsumowanie pięciu miesięcy. Za chwilę idziemy na imprezę do znajomych więc pora już kończyć. Postaram się w przyszłości mniejsze robić przerwy…

Śnieg i wakacje

Wczoraj wieczorem spadł pierwszy śnieg. Wiem, że to nic specjalnie ekscytującego, zwłaszcza, że tego samego dnia również w Polsce przeszła śniegowa nawałnica, zmuszając do sięgnięcia po zimowe przypory gimnastyczne. Dla Nadii jednak było to nie lada wydarzenie, bo mimo, iż widziała już śnieg poprzedniej zimy wydaje się jednak tego nie pamiętać. Mówi o nim jedynie w kontekście przygód Kukuryki (poprawnie Tinky Winky – dla niewtajemniczonych to jeden z tytułowych bohaterów Teletubisiów).

Dla nas cieńka warstwa białego puchu na gruncie, nie jest powodem do radości, choć nie frapuje nas to również. Dziś bowiem, za godzinkę, gdy się już spakujemy, wsiądziemy bowiem do auta i pojedziemy na północ… Po to tylko jednak, by wsiąść w Toronto w samolot, który zabierze nas na gorące plaże Puerto Plata! Dziś bowiem, po tygodniach ciężkiej pracy i ślęczenia w robocie po kilkanaście godzin dziennie, wyruszamy na zasłużone wakacje! Wakacje, których nie mieliśmy już od prawie trzech lat!

Tak więc życzymy sukcesów w odśnieżaniu! Będziemy o Was pamiętać wystawiając tyłki do słońca, sącząc Piña Colady na białych plażach Karaibów

Fizjologia a konstrukcja Ford’a

Wiem, że dawno już nic nie pisałem i pewnie pora była już najwyższa na to, by porządnie mnie za lenistwo połajać. Ale na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że to wcale nie lenistwo, a zwykły brak czasu i polotu…

Kończę właśnie pierwszą „nie swoją” witrynę w sieci. Będzie to strona poświęcona Rochesterowi, a materiały tam zawarte będą przedstawiały miasto z perspektywy rynku nieruchomości i zachęcały do przeprowadzenia się tu. Klientem jest koleżanka Agnieszki, agentka z Lakeville. Właściwie to obie są „klientkami”.

Na domiar złego dopadło nas wszystkich przeziębienie. Zaczęło się od Nadi, gdy tydzień temu zaczęła pokasływać. Następnego ranka wybrałem się z nią do lekarza. Ta mała wyprawa stała się atrakcją samą w sobie, ale o tym później. W przychodni spędziliśmy prawie pół dnia, bo okazało się, że większość tubylców dopadły te nagłe przeziębienia, a że był to weekend, to niestety tylko jedna lekarka była na dyżurze. Następnego dnia już i Agnieszka narzekała na samopoczucie, a w poniedziałek dopadło i mnie. Najgorsze mamy już chyba wszyscy za sobą, ale wciąż jeszcze cieknie nam z nosów.

Powyżej wspomniałem, że mieliśmy w drodze do przychodni kilka przygód. Ściślej rzecz biorąc nasza podróż została opóźniona, nim jeszcze ruszyliśmy z domu. A wszystko to za sprawą Nadii fizjologii i konstrukcji Ford’a. Agnieszka tego dnia pracowała, więc zostaliśmy w domu sami. Przygotowania do drogi trochę nam zabrały, ale gdy w końcu byliśmy gotowi zapakowaliśmy się sprawnie do „Fikusa”. Mieliśmy już właśnie ruszać, gdy Nadii przypomniało się, że musi zrobić siusiu. Jako, że jesteśmy w trakcie tej arcyważnej życiowej lekcji, nie mogliśmy więc tego zlekceważyć. Szybko wygramoliliśmy się z autka i pobiegliśmy do ubikacji, dziękując losowi, że ta nagla potrzeba nie dopadła nas w drodze. Wychodząc jednak z auta postanowiłem nie wyłączać silnika i włączyłem ogrzewanie, licząc na to, że to opóźnienie przyczyni się przynajmniej do poporawy komfortu podróży. Zapomniałem jedak o jednej ważnej rzeczy. Wszystkie amerykańskie auta wyposażone w centralny zamek mają też mechanizm bezpieczeństwa blokujący drzwi po kilku sekundach od uruchomienia silnika. Ma to przede wszystkim zastosowanie w dużych miastach, gdzie zatrzymanie się na czerwonym świetle często zachęca potencjalnych rabusiów i innych kryminalistów do nagabywania kierowców. Automatyczne blokowanie drzwi od środka oczywiście nie gwarantuje bezpieczeństwa, pomaga jednak uspokoić co bardziej nerwowych kierowców. Przyznam się, że nawet o tym pamiętałem, ale wydawało mi się, że dzieje się tak dopiero po wrzuceniu na bieg… No cóż, myliłem się. Gdy wróciliśmy przed dom, zastaliśmy Ford’a szczelnie zamkniętego i zabezpieczonego przed atakiem bandytów. W środku było już też ciepło i przytulnie. Na zewnątrz zaczął padać zimny deszcz. Zadzwoniliśmy po pomoc.

Po kilku minutach przed domem pojawił się samochód szeryfa. On sam zaś po sprawdzeniu mojej tożsamości zabrał się do… otwierania mego auta łomem! No może nie łomem, ale takim płaskim paskiem metalu jaki widuje się na filmach, gdy złodziej próbuje włamać się do auta. Pomyślałem, że warto by było ten moment uwiecznić na zdjęciu, ale nie miałem niestety pod ręką kamery. Szeryf jednak marnym okazał się złodziejem, bo po kilku minutach poddał się i zadzwonił po pomoc do pobliskiego warsztatu. Przyjechał starszy pan i bez zbędnych dyskusji wbił plastykowy klin w szparę między drzwiami. Gdy udało mu się troszeczkę je odchylić wcisnął tam też skórzany , płaski woreczek, napompował go, a w szparę między drzwiami wcisnął metalowy zakrzywiony pręt. Po kilku minutach udało mu się zaczepić o rączkę otwierającą drzwi od środka i wybawić nas z kłopotów.

Węże ogrodowe w wolnym tłumaczeniu

No ładnie! Minęły już prawie dwa tygodnie od ostatniego wpisu, a mnie nikt nie połajał za lenistwo… Nie szkodzi, sam się dziś zmobilizowałem.

Zacznijmy od Nadii. Nawiązując do tematu poprzedniego postu, Nadia nie tylko poprawnie wymawia już słowo „pająk”, ale również mianuje nim wszelkie nielotne owady jakie wejdą jej w drogę. Wszystkie lotne to „muchy”. Przyznam, że bardzo mi ta prosta klasyfikacja odpowiada i zastanawiam się nad zaadaptowaniem jej dla własnych potrzeb.

Tymczasem nie tylko słownictwo, ale również gramatyka rozwijają się nader szybko. Nadia oferuje nam już w domu serwisy kurierskie i lingwistyczne. Niestety posyłać przez nią można tylko bardzo małe paczki na niewielkie odległości. Do tego efektywność tego serwisu zazwyczaj nie przekracza 50%. Przedmioty tajemniczo giną gdzieś po drodze, upuszczone przez nieuwagę lub też zostawione umyślnie w jakimś strategicznym miejscu. Trzeba ostatnio bardzo uważać na schodach.

Za to tłumaczenia są pierwsza klasa! Nadia potrafi zdania złożone przeredagować w locie na dużo bardziej informatywne równoważniki. Na przykład:

Kochanie, zejdź proszę na dół, będziemy jeść obiad!

Tak właśnie Żonka woła męża do stołu w sobotnie popołudnie. Nim sens tego zdania dotarł do mnie, podróżując z prędkością dźwięku po schodach do góry, usłyszałem już tłumaczenie:

Tatuś! Choć, mniam!

Sami chyba przyznacie, że trafiła w samo sedno…

Tymczasem dni i tygodnie mijają nam tak szybko, że nawet nie zauważyliśmy kiedy skończyło się lato. Liście posypały się z drzew zasypując kompletnie nasz trawnik. Przyznam, że ostatnimi czasy koszenie trawy nie było moim ulubionym zajęciem. Co za tym idzie, zieleń przed naszym domem była bardzo „naturalna”, a trawa i chwasty zazwyczaj sięgały mi po łydki nim ja sięgałem po kosiarkę. Efekty tego stanu rzeczy były dwojakie. Nasz trawnik wyglądał zazwyczaj zdecydowanie różnie od trawników sąsiadów. Tym jednak z racji braku sąsiedztwa bezpośredniego, nie przejmowaliśmy się w ogóle. Efektem ubocznym było jednak również stworzenie znakomitych warunków dla rozmnażania się tutejszej fauny i flory.

Flora nie jest znaczącym problemem, fauna to jednak między innymi tzw. Common Garter Snake (Thamnophis Sirtalis), czyli bardzo powszechny w zachodniej części stanu Nowy Jork, Ogrodowiec. Mimo, iż gady te nie są zbyt duże, nie są jadowite, a nawet bardzo w ogrodzie przydatne, to jednak bezpośrednie z nimi spotkanie nie wyzwala uczucia miłości od pierwszego wejrzenia. Największy jaki wszedł mi w drogę miał jedynie nieco ponad pół metra. Cieszę się, że nie miałem sposobności spotkać się z innym jego kuzynem, tzw Black Rat Snake (Elaphe Obsoleta Obsoleta), czyli Ptasznikiem, również mieszkańcem tych terenów, który może mieć rozmiary nawet do 8 stóp (czyli nieco ponad dwa i pół metra).

Pajaca dziura w samolocie

Nadia każdego dnia uczy się czegoś nowego. Dziś Aga opowiedziała mi jak kilka dni temu bawiąc się z nią przed domem zażartowała na widok samolotu. Podniosła głowę do góry, przysłoniła oczy i niby to krzycząc do lotnika zawołała:

Panie Pilocie, ma pan dziurę w samolocie!

Nadia nic nie mówiła tylko obserwowała. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła, tym razem jednak Agnieszka nie dostrzegła nawet samolotu do czasu, aż Nadia skoczyła nagle na równe nogi, poderwała głowę do góry i śmiejąc się zawołała:

Łojełojełojełojełoje!

…i zamachała do przelatującego nad domem aeroplanu. Po czym odwróciła się do Mamy z szelmowskim uśmiechem obserwując tylko jej zdumienie.

W bardzo podobnej sytuacji nauczyła się też nowego słówka. Miało to miejsce oczywiście przed domem, Tata był w pracy, Mama pracowała w ogrodzie a Nadia przyglądała jej się bacznie wcinając kolejną już tego dnia bułkę. Agnieszka robiła coś właśnie przy kwiatach, gdy dostrzegła w nich pajęczynę. Zdejmując ją strząsnęła na siebie jej właściciela, na co oczywiście zareagowała nadzwyczaj spokojnie, skacząc nagle w miejscu, w sposób wielce nieskoordynowany, piszcząc i wołając przy tym „pająk, pająk!”.

Nadia tylko na chwilkę zaprzestała żucia i z uwagą spojrzała na Mamę. Po chwili wróciła do rzeczy ważniejszych od rozhisteryzowanej Mamy. Przypomniała jej jednak tę chwilę słabości jakiś czas później, gdy bawiły się już po drugiej stronie domu. Podeszła do kwiatków, zaczęła piszczeć i skacząc, swym cieniutkim głosikiem zawołała: „pajac, pajac!”, po czym roześmiała się perliście, zostawiając Agnieszkę w pełnym zdumienia zachwycie.

Choróbsko

Skończyło się lato już chyba na dobre, bo nic tylko woda z nieba leci wiadrami, temperatura spadła a mnie dopadło przeziębienie. Z kapiącym nosem stukam te słowa nie wiedząc co tak naprawdę chcę napisać. Chyba tylko tyle, że w galerii pojawiło się kilka nowych zdjęć. Zarówno z Cleveland, jak i starszych z pikniku nad jeziorem.

Aha no i jeszcze to, że Xavier złożył wypowiedzenie i przenosi się do konkurencji na zachodnie wybrzeże. Muszę przyznać, że mają jednak odwagę i trochę oleju w głowie. Zazdroszczę im trochę tej mobilności. Ale z drugiej strony wiem, że nie będzie im łatwo. Sacramento jest przecież strasznie drogie. Zwłaszcza porównując do Hornell. No cóż, mamy się spotkać w sobotę, to pogadamy. Ja tymczasem muszę szybko dorwać jakąś chusteczkę…